Dawno nic nie farbowałam... i zatęskniłam za tym niespodziewanymi efektami, które można uzyskać, barwiąc samodzielnie tkaniny i czesankę. Największą niespodziankę sprawił mi jeden szal. Ale po kolei...
Do barwienia użyłam
aksamitek, zwanych też turkami (Tagetes L.). Wysuszone kwiaty dostałam od Ali, z którą chodzę na ceramikę, a której tu jeszcze raz gorąco za nie dziękuję.

Tradycyjnie po ugotowaniu zupy wrzuciłam do wywaru to, co miałam pod ręką - merynos biały, silk capsy, watę jedwabną, jedwab ponge. Jeszcze w garnku.

A potem zadziałam odczynnikami. Na razie większość tego, co ufarbowałam, się suszy. Wysechł za to jedwabny szal, który mnie zachwycił. Otóż jakiś czas temu próbwałam eco printingu, ale ponieważ nie postąpiłam dokładnie tak, jak radzi India Flint w swojej książce, efekt był marny. Szal wyglądał, jakby go ktoś pobrudził kremowymi plamami. Wrzuciłam go więc do wywaru z aksamitek, a potem do siarczanu żelaza, który jak wiadomo, generalnie przyciemnia dany kolor. I nagle się okazało, że wszystkie roślinne wzory się uwidoczniły. Kolor wyszedł ciemnooliwkowy z widocznymi wzorami roślinnymi. Nieskromnie powiem: wpadłam w zachwyt. Efekt jest cudny, będzie z tego piękny szal.
Zdjęcie robione przy lampie (widać pobłysk jedwabiu).

Zdjęcie bez lampy (widać odciśnięty liść).
W garze mam jeszcze koszenilę, a na suszarce rzeczy barwione aksamitkami, a potem utrwalane siarczanem miedzi. Efekty pokażę, jak się wszystko wysuszy.