Uwielbiam farbowanie. Każdą metodą i każdym barwnikiem. Bardzo lubię to oczekiwanie na ostateczny efekt i jestem strasznie niecierpliwa. Najchętniej natychmiast wyjęłabym z garnka wszystko to, co powinno w nim pozostać aż do ostudzenia. To trochę tak jak czekanie na wyjęcie poszkliwionych rzeczy z pieca.
Jak wspominałam w jednym z ostatnich postów, na farbowanie spotkałyśmy się w kilka osób i właśnie wtedy farbowałam kokony na zimno. Tym razem roztwór był nieco mniej nasycony barwnikiem i niektóre kolory wyszły bardziej pastelowe.
W zeszłym tygodniu zaś farbowałam nowo kupione loki owiec rasy wensleydale. To jedne z piękniejszych loków, jakie można kupić. Te nie należały do najdłuższych (takie potrafią dochodzić do 30-40 cm!) i początkowo były bardzo zabrudzone. Płukałam je wielokrotnie, aż w końcu zrobiły się białe. Wtedy pofarbowałam je na gorąco barwnikami do wełny, starając się uzyskać efekt cieniowania - od ciepłego żółtego, przez pomarańczowy, aż do czerwieni.
A z tego eksperymentu jestem najbardziej zadowolona - eco printing w połączeniu z farbowaniem. W roli głównej oczywiście liście eukaliptusa, a fiolet powstał dzięki kąpieli w logwoodzie, czyli w korze drzewa kampeszowego. Miałam duże obawy, czy efekt będzie taki, jak sobie wyobraziłam. Bałam się, że wszystkie kolory się połączą i zleją w jedną nieciekawą burowatość. Na szczęście tak się nie stało.
Szal jest dość duży, ozdobiony długaśnymi frędzlami i włóknami połyskliwej wiskozy.
Cieszę się, że do ciepłych dni już bliżej niż dalej. Wtedy znów powtórzę eksperymenty z indygo. No i może w końcu uda mi się być na jakimś wypale raku...