Już od jakiegoś czasu myślałam o tym, by się nauczyć toczyć na kole. Miałam okazję kilka razy siedzieć przy kole, ale jakoś z mizernym skutkiem. Pisałam o tym nawet w jednym z postów i pokazywałam moje dość mizerne próby utoczenia czegoś. W pracowni mamy koło, ale kopane, i to też jakoś mnie nie wciągnęło (za bardzo skupiałam się na tym, że po jakimś czasie strasznie bolała mnie noga :)). Wiedziałam, że nie jest to umiejętność, którą opanowuje się szybko. Trzeba cierpliwości i czasu.
Od myślenia do działania. Poszukałam, popytałam i trafiłam do pracowni
Moniki Wieczorkowskiej, i już wiem, że zadomowię się tam na dłużej. Monika jest cudowną osobą, ma wiele cierpliwości i świetnie tłumaczy. Bo toczenie na kole tylko z pozoru wygląda na prostą umiejętność (pamiętacie tę słynną scenę z filmu "Uwierz w ducha"? Mam ją zawsze przed oczami, jak widzę kogoś, kto robi coś na kole). Daję więc sobie sporo czasu na naukę. A póki co zdjęcia pierwszych prac, które nadają się do pokazania. O tych nieudanych lepiej nie wspominać :). Jak mówi Monika, są całkiem niezłe (te udane oczywiście) jak na początek. Ja sama wiem, że ścianki powinny być cieńsze, ale tym się mam na razie nie przejmować. No i nigdy nie wiem, co mi wyjdzie. Te kształty są kompletnie przypadkowe :)).
A zatem po kolei. Kubek (środek transparentne, brzeg aquamarine, ścianki zieleń butelkowa).

Naczynie nr 1 o bliżej nieokreślonym przeznaczeniu (środek i ścianki złote, które wypaliło się dość ciemno i matowo, brzegi aquamarine).

Naczynie nr 2, również o nieokreślonym - przynajmniej na razie - przeznaczeniu (środek transparentne, brzeg irys, ścianki złote).